wisłok i olympus mju II

olympus mju 2 – kocham go i nienawidzę. kocham go jak mogę go schować do każdej kieszeni, jak szybko mogę go wyciągnąć i nic nie ustawiając zrobić zdjęcie. kocham jego ogniskową 35mm i światło 2.8. jego  wbudowaną lampę, pomiar punktowy. japońskie cudo. a nienawidzę go z tych samych powodów.

Mju jest aparatem owianym legendą, nie mniejszą niż Yashica T4, którą fotografował Terry Richardson(nota bene jego ojciec był dużo lepszym fotografem, a nie tylko celebrytą z kompaktem). wielu fotografów kupowało mju, jako aparat który można nosić przy sobie zamiast dużej lustrzanki. streetowa ogniskowa i jasny udany obiektyw, sprawiają że jest to idealny aparat, którym możemy dokumentować swoje spostrzeżenia. czemu więc go nienawidzę? Bo każda jego marketingowa zaleta przedstawiona na papierze jest przepełniona wadami w praktyce. Po pierwsze nie mogę kontrolować ekspozycji – tak, jest to kompakt, ale on bardzo chętnie przy każdej możliwości otwiera przesłonę na maksa, a przy tych 2.8 niestety nie jest on ostry. skanowanie i oglądanie stykówek jest więc dla mnie gehenną, którą sobie tłumacze że to tylko kompakt. pomiar punktowy jest, ale nie wiadomo dokładnie ile procent kadru on mierzy. lampa dobiera sobie odpowiednią moc błysku, więc nie wali za każdym razem po oczach, ale irytujące jest to że po wyłączeniu aparatu tracimy ustawienia aparatu i lampa jest ustawiona wtedy na auto. ustawiony wcześniej pomiar punkowy też się resetuje. AF działa dosyć dobrze, ale niestety shutter lag jest większy niż w w Canonie 5d2 – jest to duża część ułamka sekundy, ponieważ wciskając spust, aparat wtedy wysuwa mordkę obiektywu dostosowując się do pomierzonej wcześniej odległości. mój egzemplarz – czarny, mniej lanserski – jest wyprodukowany w Japonii ale złożony w Honk Kongu. starsze modele, były całkowicie robione w Japonii, nowe całkowicie w Chinach i podobno jest duża różnica w tych chińskich, oczywiście na niekorzyść.

To wszystko sprawia że aparatem możemy robić zdjęcia, których użyjemy albo tylko do netu, albo na odbitki 10×15. jednak nie powinno to być zaskoczeniem, jeżeli kupujemy malutką mydelniczkę – tylko głupi by się nastawiał na coś innego. zresztą nie oszukujmy się – większość z nas z takich zdjęć nigdy nie zrobi odbitki ani tym bardziej powiększenia. zdjęcia zostaną albo na dysku albo w czeluściach internetu.

czy mogę polecić ten aparat? jeżeli potrafisz kochać pomimo a nie za, to tak.